Minęło dziesięć
dni od naszej amerykańskiej
przygody. Dużo to i mało. Chwilami wydaje mi się jakby tego wyjazdu w ogóle nie było , chwilami, nieoczekiwanie
czas przeżyty w USA wraca z taką intensywnością, że zmienia wszystko dookoła. Oglądam jakiś amerykański film i patrzę jakoś
inaczej na ulice, domy, wnętrza, ludzi.
Byłam tam, myślę. I choć widziałam zaledwie jakiś ułamek promila to
nieważne. Nie w obrazach rzecz, ale w czymś nieuchwytnym, co pozostało. Czym
jest to coś nieuchwytne? Próbuję zrozumieć. Może klimat (nie ten
kontynentalny), międzyludzki (?),
wolność (?) godność (?), podmiotowość (?) każdego wpisana w historię i kulturę.
Ludzie (obcy) się do siebie uśmiechali. W Polsce nie widziałam dziś, stojąc między
chrześcijanami na mszy świętej, w dzień Bożego Narodzenia, żeby ktoś uśmiechnął
się do drugiego, ba na uśmiech też nikt nie odpowiedział.
Takie tam po świąteczne
16:31 |
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarze:
Znamy to, co przeżyliśmy?... i nie musimy odtąd wierzyć "na wiarę" ;-)
Prześlij komentarz